Archiwum Wołąsewicza
dokumenty Jerzy Wołąsewicz s.Kazimierza |
Katowice,
dn.14.06.1982 r. Jerzy WOŁĄSEWICZ syn Kazimierza urodzony 4.04.1917 r. w Leningradzie Nr dw. osob. AB 5889765 były więzień polityczny Nr.1064 K.L.Auschwitz Inwalida wojenny II grupy Nr. książki 2340 wyd. przez ZUS w Chorzowie Były pracownik RSW „Prasa – Książka - Ruch” Śląskie Wydawnictwo Prasowe w Katowicach zamieszkały w Katowicach nr kodu 40594 przy ul. Gallusa 5/2 Oświadczenie
Świadom odpowiedzialności, składam
niniejsze oświadczenie na okoliczność mojego pobytu na bloku 20 w sali
tyfusowej w K.L. Auschwitz w roku 1943.
Wyjaśniam równocześnie, iż rozbieżność w
dacie urodzenia podana w dokumencie Państwowego Muzeum Oświęcim-Brzezinka „17.4.1917
r./4.4.1917 r./” bierze się z różnicy między kalendarzem juliańskim a
gregoriańskim. Oficjalna data to: czwarty kwietnia 1917 roku. Tak mam
świadectwo urodzenia wydawane w Katedrze Św. Jana w Warszawie nr 500 /lata
dwudzieste/ w aktach personalnych Śląskiego Wydawnictwa Prasowego RSW „Prasa –
Książka - Ruch” w Katowicach, w dowodzie osobistym i we wszystkich
dokumentach przed i po wojnie.
XXX Późną jesienią 1943 roku – dokładnej daty nie jestem w stanie ustalić – zgłosiłem do szpitala obozowego na blok 28 z objawami silnego przeziębienia. Moją chorobą zainteresował się przebywający tam wówczas oficer SS, lekarz Friedrich Entress, którego często widywałem z okna budynku kuchni obozowej, w której pracowałem. Krytycznego dnia nie wiedziałem o jego obecności w szpitalu. Wymieniony wyżej essesman /zainteresował się moją chorobą/ przez tłumacza wypytywał się o przebytych moich chorobach, zdrowiu, o chorobach w rodzinie, na co zmarł ojciec, itp. Notował, oraz mnie przebadał. Polecił przyjąć mnie do szpitala. Pobrano mi krew, - 2 -
zważono i zaprowadzono mnie na blok 20 i przydzielono mnie do sali chorych, którymi opiekował się sanitariusz /Pfleger/ Janusz Młynarski /numeracja I transportu Polaków do Oświęcimia/. Byłem nawet zadowolony z przekazania mnie pod opiekę dobrego kolegi i to podtrzymywało mnie na duchu, zresztą przybyłem tam tylko z grypą. Ponieważ byłem silny, a ogólnie zdrowy i jak na warunki obozowe dobrze odżywiony, nie bałem się selekcji do gazu bądź zastrzyku fenolu – o którym jako „stary numer” dobrze wiedziałem, groziły one najbardziej wynędzniałym pacjentom. To też mnie w pierwszej i końcowej fazie choroby wzmacniało psychicznie, dożywiali mnie również koledzy z mojego Komanda – oczywiście nie legalnie. Podczas silnej gorączki – majaczyłem – mówili mi o tym później inni chorzy leżący w pobliżu, miałem ogromne pragnienie, nie zdawałem sobie sprawy czy pobierają mi krew, czy aplikują zastrzyki, stale wydawało mi się, że tracę świadomość, nie rozróżniałem ani twarzy ani sylwetek osób przy mojej pryczy... Po jakimiś czasie, trudnym wówczas do określenia, gdy poczułem się lepiej – Janusz Młynarski powiedział: „przyszedłeś do nas z grypą a teraz masz ewidentny tyfusik – chociaż wszczepiony, ale tyfus. Załatwił ci go Entress. Wyjdziesz z tego”. Jak się później dowiedziałem od kolegów, aptekarz obozowy – Marian Taliński, dostarczał leki kradzione z magazynów essesmańskich bądź przemycane zewnątrz obozu od cywili, głównie witaminy/cebion/, glukozę środki wzmacniające itp. Opiekował się mną kolega dr Władysław Fejkel i inni lekarze. Po około dwóch miesiącach zostałem wypisany na obóz. Byłem bardzo osłabiony. Udało mi się wrócić do pracy w kuchni. Jak tylko była możliwość, siedziałem w kartoflarni obierając ziemniaki. Po kilkunastu dniach zacząłem pracować znowu przy kotle, byłem słaby, w pracy pomagali mi koledzy. Praca w kuchni miała i tą zaletę, iż co drugi dzień, po południu połowa załogi mogła legalnie dosypiać, ponieważ robotę rozpoczynaliśmy rano o godz.2.30 – w ten sposób wyrównywano u nas niedobór snu. Korzystałem z tego jak tylko się dało. Również pracowaliśmy w czasie – nieraz wielogodzinnych apeli. Gdyż stan osobowy załogi był sprawdzany w kuchni. Nie byliśmy narażeni na deszcz, wiatr czy mrozy jak większość więźniów. W stosunkowo szybko w moim pojęciu wracałem do normy, której zresztą nie osiągnąłem nigdy. Muszę wyjaśnić że przed aresztowaniem, jako zakopiańczyk, byłem czynnym narciarzem i taternikiem, a więc zdrowym i silnym człowiekiem, pracowałem fizycznie w bardzo ciężkich warunkach przy budowie kolei linowej/ Kasprowy/. - 3 - Aresztowany zostałem za
przeprowadzanie przez Tary na Węgry Polaków – takie wyprawy też wymagały
dobrej kondycji. Po tyfusie praca w kuchni była dla mnie znacznie cięższa –
nie nadążałem za kolegami. Dostałem lżejszą pracę ale bez prawa do
dosypiania. Nie wiem jakie środki czy metody stosowano na mnie podczas pobytu
na bloku 20. Wiem jednak, że po opuszczeniu tego bloku już nigdy nie byłem
zdrowy i w pełni sprawnym. Nie znane są dla mnie dane statystyczne – co do
śmiertelności, bądź wyleczeń z
duru plamistego i jakimi skutkami na tym właśnie bloku – jestem jednak
świadom, że życie moje zawdzięczam jedynie wszechstronnej pomocy kolegów oraz
pracy pod dachem – kuchnia. Nie wiem także czy do powikłań potyfusowych zalicza
się podatność na zachorowania, co u mnie bardzo często występowało. Świadczą
o tym wielokrotne i długie pobyty w szpitalach: przechodziłem m.in. choroby
wrzodowe żołądka i dwunastnicy, powikłania nerkowe /kamień/, żółtaczkę
zakaźną, nerwicę, rozedmę płuc,
gościec, wcześnie wykryte TBC – dzięki
temu wyleczone, choćby wyrostek robaczkowy – sprawa pozornie błaha. U mnie ujawniła
się nagle w ostrej formie /gangrenosa/ z powikłaniami / m.in. nacieki/ - mogę
tylko przypuszczać, że wiąże się z ogólnym osłabieniem organizmu po przebytym
durze w warunkach trudnych, łącznie z próbami nieznanych jeszcze środków farmakologicznych.
Wreszcie zawał serca, pozbawił mnie możliwości pracy –
i tym samym udaremnił uzyskanie większych zarobków rzutując na podwyższenie
emerytury wynoszącej w pierwszej fazie zaledwie 3.437, - złotych To tylko pokrótce na
okoliczność – przebytego duru i jego konsekwencji Z poważaniem J. Wołąsewicz |